W sali było prawie ciemno. Przez szpary w okiennicach ostrożnie wdzierał się świt. Tylko przy jednym stoliku paliły się świeczki, a właściwie dopalały się.
Przy stoliku tym siedział Martin z ręką na temblaku i Mea słuchająca jego opowieści.
- Stojąc na skraju lasu, chciałem wrócić - powiedział złodziej - ale bałem się, że mnie zabiją, a zabili pewnie Kalifa, nie mógł tego przeżyć. Rzucili się na niego jak wilki z tymi swoimi włóczniami.
- Dotarłem w końcu do Midgaru i udałem się do medyka - ciągnął - żeby opatrzył mi rany, ale cały czas myślałem o nim i o tym czy dobrze zrobiłem zostawiając go tam.
- Z tego, co mówisz wynika, że potrafi zadbać o siebie - odpowiedziała ciepłym głosem - może udało mu się jakoś wybrnąć z opresji.
- To graniczyłoby z cudem - odparł, a iskierka nadziei zaświeciła się małym blaskiem w duszy.
- Cuda się zdarzają - dodała nachylając się nad stolikiem.
Pocałowała go w czoło.
- Jestem zmęczona - powiedziała wstając - idę się położyć.
- Ja też już pójdę - odrzekł - co tu będę tak sam siedział.
Martin otworzył drzwi do swojego mieszkanka i wszedł do środka. Promienie słońca leniwie wdzierały się do mieszkania. Ktoś stał przy oknie.
- Kto tu jest? - zapytał niepewnym głosem.
Postać powoli podeszła do stolika. Był to Kalif. Na twarzy miał kilka siniaków i paskudną ranę na policzku.
- Żyjesz? - zapytał wystraszony.
- Żyje.
- Nieźle oberwałeś.
Kalif usiadł przy stole.
- Było ich za dużo, a połowa tego motłochu, co ich wypuściliśmy rozpierzchła się w jednej chwili, a druga poległa i zostałem sam - zacisnął zęby i pomasował się po policzku.
- To cud, że żyjesz.
- Chyba masz rację - Kalif wstał i rozejrzał się po pokoju - masz tu jeszcze moje rzeczy?
- Zaraz sprawdzę - wstał i pobiegł do drugiego pokoju.
Po chwili wrócił taszcząc szable, pasy i torbę.
- Chyba wszystko jest - powiedział.
Kalif założył pasy z szablami i pas z nożami, pogrzebał trochę w torbie i wyciągnął niewielki kawałek szmatki i zaczął czyścić szable.
- Jak ci się udało przeżyć? - zapytał siadając przy stole.
- Opowiem ci jak było, ale przynieś coś do picia.
Martin skoczył do drugiego pokoiku i przyniósł butle wina i kubki, usiadł przy stole i nalał wina.
- No to mów.
- Jak uciekłeś, jeszcze przez chwilę dawaliśmy sobie radę, ale potem zaczęli spychać nas w stronę muru - pociągnął z kubka - więźniowie powoli ginęli dźgani włóczniami. Potem dostałem czymś w twarz i straciłem przytomność.
- Chyba od tego masz tą szramę - Martin pomasował bolące ramie.
- Możliwe - powiedział, odłożył szablę na stół i wyciągnął drugą z pochwy.
- Paskudna sprawa - zapatrzył się na ranę - co było dalej?
- Obudziłem się jasnym, niedużym pomieszczeniu przywiązany do krzesła. W sali oprócz mnie była jeszcze jedna osoba. To był facet, krótko przystrzyżony o ostrych rysach twarzy, ubrany był w dziwny strój; białą luźną koszulę i czarne chyba jedwabne spodnie, za szerokim czarnym, skórzanym pasem zatkniętą miał długą katanę w misternie wykonanej pochwie. Na ramionach narzuconą miał czerwoną pelerynę ze stojącym kołnierzem, sięgającą do samej podłogi, zapinaną pod szyją na złoty łańcuch. Na pelerynie miał dziwny znak, chyba symbol Diakonów.
Kalif upił kilka łuków wina.
- Mężczyzna wyglądał bardzo dostojnie i groźnie - łowca wstał od stołu i podszedł do okna - powiedział, że już dawno bym nie żył, ale jestem mu potrzebny. Wiedział, że znaleźliśmy dziwną kulę. Nazywał ją "przekaźnikiem". Za pomocą tego przekaźnika byli w stanie zlokalizować miejsce naszego pobytu, nie wiem jak to możliwe. Pytał, dlaczego zabiliśmy Sakie. Kiedy powiedziałem mu, że to nie my ją zabiliśmy nie chciał mi wierzyć. Potem wysondował mi umysł, cholernie to nieprzyjemne, mdli mnie na samą myśl.
- W końcu powiedział, że daruje mi życie, jeżeli dowiem się na czyje polecenie zabili Sakie - popatrzył na Martina - a przy okazji mogę się nie krępować i zarżnąć tego, który ją zabił.
- Mam się z nim później spotkać - dodał - jak się czegoś dowiem.
- To znaczy, że ona - przyciszył głos Martin - naprawdę była szpiegiem.
- Na to wygląda - Kalif skończył czyścić szablę i zabrał się za noże.
- Nigdy bym nie podejrzewał.
Kalif podszedł do stołu, usiadł, pociągnął kilka łyków.
- Dlaczego nie uciekniesz? - złodziej zapytał ale chyba znał odpowiedz.
- Jeżeli teraz uciekną to już zawszę będę musiał uciekać - zapatrzył się w stół - jeżeli spróbuje ucieczki, to każdy łowca, hulaka i cholera wie kto jeszcze, będzie wiedział jak wyglądam i ile płacą za moją głowę. Ten gość to Mortyfikator Diakonów, zabójca na usługach Kardynała. Ma władzę i pieniądze.
- Na rany bogów! - prawie podskoczył - nikt jeszcze nie przeżył spotkania z Mortyfikatorem, podobno w walce jest niezrównany i zna tajniki magii. Jest niepokonany.
- Też tak słyszałem.
- Ale zaraz, zaraz - wstał i zaczął chodzić po pokoju - jeżeli jest taki niepokonany i w ogóle nikt mu nie może podskoczyć, to po jaką cholerę ty jesteś mu potrzebny?
- Szczerze powiedziawszy to nie mam pojęcia - zrobił dziwną minę - ale on powiedział, że ma w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie. A poza tym są inne powody, o których nie muszę nic wiedzieć.
- Wydaje mi się, że coś go łączyło z Sakią - Kalif popatrzył na Martina , który wykonał kilka szybkich ruchów biodrami - chyba nie tylko to.
- Co może być więcej? - zdziwił się złodziej.
- Chyba jakieś uczucie.
- Nie żartuj Mortyfikator nie ma serca, a jeżeli już to z kamienia.
- Jakoś dziwnie się o niej wyrażał, tak ciepło. Zresztą wydaje mi się, że to jest bardziej prywatna sprawa niż oficjalne zlecenie. Na pewno nie chce, żeby ktoś się dowiedział o jego romansie. Reputacja poleciałaby mu na pysk jak nic.
- Jak masz znaleźć tego zabójcę?
- Tego właśnie mi nie powiedział - napił się wina, odłożył noże i schował szmatkę do torby.
- I co masz zamiar zrobić?
- Wpadłem na pomysł, żeby zapytać Grega, on powinien wiedzieć, kogo wpuścił do gabinetu szefowej.
- Jeżeli ten ktoś nie przyszedł tak jak my wyszliśmy.
- Racja.
Martin podszedł do łóżka stojącego pod oknem i położył się.
- Muszę się położyć, jestem zmęczony - nakrył się pledem - tobie też przydałoby się trochę snu. Rano i tak nie dobudzisz Grega.
- Masz rację - Kalif poszedł do drugiego pokoju.
Było późne popołudnie, w pokoju było duszno. Martin obudził się pierwszy.
- Wstawaj chłopie - szturchnął Kalifa - bo ci oczy zgniją do tego spania.
Łowca podniósł się z barłogu, pozbierał swoje manele i broń.
- Może coś zjedzmy przed wizytą u Grega - powiedział Martin i poprawił opatrunek.
- Pójdziesz ze mną? - zapytał łowca.
- No jasne, ja cię w to wplątałem i pomogę ci się z tego wyplątać - odparł i skierował się do wyjścia - a teraz chodźmy, zgłodniałem od tego spania.
- Faktycznie burczy mi w brzuchu - odparł Kalif.
Zeszli na dół do karczmy, która znajdowała się na parterze. Stali bywalcy siedzieli już na swoich miejscach. Nowi goście tłoczyli się przy barze w oczekiwaniu na swoje zamówienia.
Martin z Kalifem usiedli w rogu i zjedli porządny obiad, zapili to wszystko piwem.
Kalif zapłacił za posiłek i wyszli z karczmy.
cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz