1 grudnia 2008

Zabójcy i złodzieje cz VI

Martin pociągnął za łańcuszek i rozległ się odgłos dzwonka. po kilku chwilach przyszedł Greg i otworzył im furtkę.
- Dzisiaj nieczynne panie Martin - powiedział odźwierny - mamy jeszcze żałobę.
- Ja nie w tej sprawie - zadarł głowę do góry i popatrzył w smutną twarz Grega - chcemy z tobą porozmawiać.
- A o czym?
- Ale może nie w furtce - Kalif rozejrzał się po ulicy - możemy wejść na chwilę?
Greg pokiwał głową za znak, że mogą wejść. Zamknął za nimi furtkę i poszli w kierunku dworku.

Weszli do wielkiej kuchni. Na środku stał dość duży piec, nad nim na metalowym stelażu wisiały garnki, patelnie, rondle i inne sagany. Przy wejściu do kuchni stał wielki stół, przy którym na ogół siadała służba. Przy ścianach stały kredensy i półki z serwisami obiadowymi, kryształami i różnego rodzaju szkłem obiadowym. Podłoga wyłożona była białymi kaflami.
Usiedli przy wielkim stole. Greg przyniósł wino i kryształowe kieliszki.
- Słuchaj Greg - odezwał się Martin - wiesz może kto tego wieczoru był u Sakii?
Wielkolud popatrzył na Kalifa potem na Martina.
- Muszę sobie przypomnieć - zamyślił się.
Złodziej nalał wina do kieliszków.
- Napijmy się, może rozjaśnią się nam umysły - powiedział Martin.
Stuknęło szkło. Wypili wino.
- I co wielkoludzie, przypomniałeś sobie? - Martin popatrzył na Grega.
- Był u niej mężczyzna, przedstawił się jako Belius Treanix - popatrzył w sufit.
- Pamiętasz jak wyglądał? - zapytał Kalif.
- Miał dziwnie wąskie oczy i cienki wąsik, miał też dziwną bliznę na twarzy - popatrzył na blizną Kalifa - ale nie taką dużą jak twoja.
- Była trochę mniejsza - ciągnął dalej Greg - na lewym policzku, o kształcie półkola, wyglądało to tak jakby miał drugi uśmiech.
- Pewnie jak na ironie gość się nie uśmiechał - dorzucił Martin.
- Nie wiem, na co - odparł - ale faktycznie nie uśmiechał się.
- Widziałeś go już wcześniej? - Kalif drążył temat.
- Nie, nigdy.
- A jak był ubrany? - tym razem Martin postanowił się odezwać.
- A co to - łowca popatrzył na złodziej - konkurs piękności.
- Ty chyba z lasu jesteś - popatrzył z uśmiechem na Kalifa - jak będziemy wiedzieli jak był ubrany, to będziemy wiedzieli, w jakiej dzielnicy go szukać. Jeżeli był ubrany jak szmaciarz, to na pewno nie znajdziemy go w dzielnicy kupieckiej czy rządowej.
- Jednak masz, na czym czapkę nosić - dorzucił z uznaniem.
Martin popatrzył z wyższością na Kalifa.
- No więc Greg, jak był ubrany ten gość? - jeszcze raz zapytał Martin.
- Wyglądał na dzianego gościa - zapatrzył się na złodzieja - taki, co nie je byle, czego i byle, czego nie pije. Takich gogusiów można spotkać u nas w kupieckiej.
- Gdzie jest najlepsza gospoda w dzielnicy? - zapytał Martin.
- U Loony - odparł.
- Wiem gdzie to jest - powiedział Martin.
Wstali od stołu.
- No to na nas już czas - powiedział Kalif - dzięki Greg.
- Co ci się stało w rękę? - Greg popatrzył na złodzieja.
- Wypadek przy szlachtowaniu bydła - popatrzył na Klifa i uśmiechnął się.
- Trzymaj się wielkoludzie - rzucił przez ramię Martin.
- Do następnego razu - dodał Kalif.
Podeszli do furtki i wyszli na ulicę.
- Musimy zasięgnąć języka - powiedział Martin - miejmy nadzieje, że ktoś będzie coś wiedział.
- Też mam taką nadzieje - dodał łowca.

Późne popołudnie ustępowało drogi wczesnemu wieczorowi, kiedy szli ulicami Midgaru w dzielnicy kupieckiej. Domy, sklepy i karczmy wyglądały tu zupełnie inaczej niż w biedniejszych dzielnicach. Były jakby bardziej kolorowe. Murowane z czerwonej cegły i tynkowane kolorowymi tynkami kamienice przyciągały wzrok. Sklepy miały duże szklane okna, za którymi można było zobaczyć część towarów, oferowanych przez właścicieli. Karczmy, które mijali po drodze były większe niż w biedniejszych dzielnicach. Ulice były czyste i niemożliwością było spotkać tu jakiegoś żebraka. Co jakiś czas mijała ich straż miejska patrolująca dzielnice i pilnująca porządku. Przy ulicach stały wysokie latarnie.
Karczma "U Loony" była dość duża. Był to dwu piętrowy budynek. Na parterze znajdowała się jadalnia, a na piętrach pokoje do wynajęcia.
Weszli do środka.
W środku karczma prezentowała się okazale. Pomieszczenie było dość wysokie, trol mógłby się tu spokojnie wyprostować. Zamiast długich ław stały tu okrągłe dębowe, lakierowane stoły. Na ścianach wisiały niewielkie lampki, obrazy i oreż różnego rodzaju. podłoga zrobiona była z równo heblowanych desek pomalowanych jakąś bezbarwną farbą. Sufit pomalowany był na jasny kolor, i zwisało z niego kilka niewielkich żyrandoli.
Za drewnianym masywnym barem, pomalowanym na ciemny kolor, stał wysoki jegomość ulizany na prawą stronę. Za jegomościem na wielu półkach stały trunki w butelkach, butlach i antałkach. Było tego sporo. Po prawej od baru znajdowały się rzeźbione chody prowadzące na piętro. Klientów było niewielu, nieliczni siedzieli przy stolikach pili, jedli i rozmawiali.
Kalif z Martinem podeszli do baru.
- Uszanowanie - powiedział Martin na powitanie.
- Witam - odpowiedział Ulizany - czym mogę służyć?
- Dobre piwo - Martin popatrzył na antałek.
- Mamy tylko dobre piwo - odparł z wyższością - mamy także bardzo dobre piwo, ale pewnie nie na waszą kieszeń.
- Pewnie tak, dlatego weźmiemy to dobre - odparł Martin - bo jest dobre i tanie.
- Już podaje - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- A tak przy okazji - dodał Kalif - szukamy gościa z dziwną blizną na policzku, blizna jest w kształcie uśmiechu, nazywa się on Belius Treanix.
- Nie znam nikogo takiego - odparł i zaczął wycierać szmatką kryształowe szklaneczki.
Zabrali piwo, odeszli od baru i usiedli przy stoliku w rogu.
- Musimy poczekać może się zjawi - powiedział Martin.
- Chyba nie mamy innego wyjścia.
Upili po małym łyku.
- Całkiem dobre to piwo - Kalif obtarł pianę z ust.
- Faktycznie nie zgorsze.
- Ten Ulizaniec coś wie, dam sobie głowę uciąć, że wie - powiedział Martin - znam się trochę na ludziach.
- Można się przysiąść? - zapytała postać podchodząc do stolika.
- Jasne, że nie można - odparł błyskawicznie złodziej.
Kalif odwrócił się i wstał.
- Serafin - uścisnął mu dłoń - jasne, że można. Wybacz mojemu kompanowi, ale nie mógł wiedzieć, że się znamy.
- To jest Martin mój dobry znajomy - popatrzył na złodzieja - a to jest Serafin.
Serafin był postawnym mężczyzną o krótko przystrzyżonych czarnych włosach.
Miał na sobie rozsznurowaną ciemną koszule i skórzane długie przedramienniki wysadzane żelaznymi ćwiekami. Nosił szeroki skórzany pas, przy którym miał przypięty miecz. Pas przytrzymywał też bryczesy z brązowego materiału.
Miał wysokie czarne buty z ochraniaczami na kolanach. W buty miał wciśnięte nogawki bryczesów.
- Witam i proszę o wybaczenie - powiedział Martin.
- Nie ma sprawy - odparł Serafin - co ci się stało w rękę?
- Jak to się mówi, gdzie drwa rembią tak drzazgi lecą - odpowiedział - dostałem rykoszetem.
Kalif uśmiechnął się.
- Siadajmy, napijmy się piwa - dodał Martin.
- Panie kochany - Serafin wstał i zawołał w stronę barmana - dobre piwo trzy razy.
- Już niosę - odpowiedział patrząc na Serafina.
- Co was tu sprowadza?
- Mamy sprawę do załatwienia - odparł Kalif - a właśnie, może będziesz mógł nam pomóc.
- Jeżeli będę mógł, to nie ma sprawy - odparł - w czym rzecz?
Kalif podejrzliwie rozejrzał się po karczmie.
- Ano szukamy pewnego człowieka - powiedział ściszonym głosem łowca.
- Nazywa się Belius Treanix i ma dziwną bliznę na twarzy - ciągnął Kalif szeptem - bliznę ma na policzku i ma kształt uśmiechu.
Serafin łyknął piwa i zamyślił się.
- Chyba wiem, o kogo chodzi - odparł po namyśle - ale nazywał to on się inaczej, jakoś Siriusz, Siliusz, coś koło tego.
- A pies srał jego miano - powiedział Kalif - gdzie można go znaleźć?
- Prawie, co wieczór tu przychodzi - odparł.
- O wilku mowa - odwrócił się do Kalifa - to ten co właśnie wszedł, stoi przy barze.
Kalif i Martin odwrócili się jak na zawołanie. Przy barze stał Siriusz czy Siliusz i rozmawiał z Ulizańcem, popatrzył na Kalifa i puścił się pędem na schody.
Kalif wyskoczył jak z procy, przewrócił stół z dobrym piwem, oblewając nim Martina i Serafina.
Sirusz wskoczył właśnie na schody, Kalif był kilka kroków za nim i przyśpieszał z każdą chwilą. Dobiegł do schodów, gość z blizną, był już na ostatnich stopniach, wyskoczył i skręcił w korytarz. Kalif biegł jak opętany, wyskoczył na korytarz i nie zobaczył nikogo.
Jego wzrok przyciągnęła figurka cofająca się z kawałkiem ściany. Podbiegł do figurki i pociągnął ją do siebie. Za posążkiem znajdowało się wejście. Bez wąchania wszedł w półmrok. Schodki prowadziły w dół wijąc się jak serpentyna, było wąsko ale ściany nie krępowały ruchów. Odgłos kroków dobiegał z dołu. Kalif zaczął biec, najpierw powoli, a po chwili gnał na złamanie karku.
Wbiegł do niedużego pomieszczenia oświetlonego pochodniami.
W pomieszczeniu znajdowało się dużo klamotów jakieś beczki, skrzynki i stare meble.
Zza starej szafy wyskoczył Siriusz w ustach miał dmuchawkę, nabrał powietrza i strzelił w stronę Kalifa.
Wokół Kalifa wszystko zwolniło. Płomienie prawie stanęły w miejscu, cienie na ścianach zwolniły, prawie znieruchomiały. Mężczyzna powoli odciągał dmuchawkę od ust.
Niewielka strzałka szybko płynęła w stronę głowy Kalifa.
Łowca bez najmniejszego trudu uchylił się przed strzałką, wyciągnął szable i wszystko nagle przyśpieszyło.
- Nie ma tu żadnego okna - powiedział Kalif patrząc w oczy zabójcy - jak ty teraz uciekniesz?
- Nic ci nie zrobiłem! - wrzasnął - czego ode mnie chcesz.
- Mi faktyczni nic, ale zabiłeś Sakie - wymierzył szable w twarz Siriusza - na czyje polecenie?
- Na niczyje.
Łowca kopnął zabójcę w brzuch, ten skłonił się nisko. Potem kolanem uderzył go w twarz.
- Aaaaa!!! - zawył Siriusz.
- Na czyje polecenie?
- Jak powiem to mnie zabiją.
- A jak nie powiesz to ja osobiście wypruje ci flaki - przyłożył szable do jego brzuch i rozciął kawałek koszuli.
- Powiem, powiem!!! - krzyknął.
- Zamieniam się w słuch.
- Gildia złodziei zapłaciła mi za nią - odpowiedział ściszonym głosem.
- A co im się w niej nie podobało?
- Nie wiem, na bogów, nie wiem - powiedział szlochając - płacą mi a ja robię swoje.
Kalif zamachnął się nogą, a zabójca skulił się jak pies przy ścianie.
- Nie bij mnie! - krzyknął - przecież wszystko ci powiedziałem.
- Wiesz, co jak na ironie jesteś cholernie mało odporny na ból - uśmiechnął się do zabójcy.
- Odpieprz się - rzucił.
- Miałem cię zabić, zaraz potem jak wyciągnę z ciebie informację, ale jesteś tak żałosny, że szkoda brudzić żelazo - powiedział i schował szable.
Kalif odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia. Usłyszał metaliczny dźwięk za sobą. Instynktownie wyciągnął nóż i odwrócił się, zobaczył stojącego zabójcę z nożem. Zabójca zamachnął się i nóż utkwił mu w czole, padł na klepisko z nożem sterczącym z głowy. Kalif podszedł do ciała wyszarpnął nóż. Obtarł go o stygnące ciało Siriusza czy Siliusza i rozejrzał się w poszukiwaniu innego wyjścia. Długo nie musiał szukać, jak na każde dobre tajne przejście przystało znalazło się i zapasowe wyjście.

Było już bardzo późno, kiedy Martin wracał do swojego pokoju. otworzył powoli drzwi i wszedł do środka.
- No w końcu jesteś, już myślałem, że się nie doczekam - powiedział Kalif stojąc przy oknie.
Martina serce prawie wyrwało się z piersi.
- Kurwa - zaklął - czy ty nie możesz wejść jak człowiek.
- Za dużo świadków.
- Pójdę odpalić lampkę - powiedział złodziej i wyszedł na korytarz.
Odpalił lampkę od lampy na korytarzu.
- Złapałeś go? - Martin postawił lampkę na stole.
- Złapałem.
- I co?
- I nic.
- Powiedział, co wiedział?
- Tak.
- Puściłeś go? - popatrzył na Kalifa.
- Chciałem, ale nie dał mi wyboru - łowca popatrzył za okno.
Martin wstał i podszedł do łóżka.
- Kiedy spotkasz się z Diakonem?
- Właśnie wracam ze spotkania - odparł Kalif - powiedział, że odwali się ode mnie, ale w Midgarze nie mam już, czego szukać.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro, skoro świt.
- Idę spać - Martin naciągnął na siebie koc.
- Też się chyba już położę.

Słońce wstało nad Midgarem, budząc miasto do życia. Żółto-pomarańczowe promienie wschodzącego słońca rozlały się po dachach i murach kamienic.
Martin obudził się o świcie. Wstał, przeszedł do drugiego pokoju i zobaczył, że Kalifa już nie ma. Podszedł do okna i zapatrzył się w poranne niebo.
- Niech bogowie mają na ciebie oko - powiedział cicho i zamknął okno.



KONIEC


Sebastian Płocki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz