21 listopada 2008

Literacko - "Zabójcy i złodzieje" cz II

Zaczęło się ściemniać. W karczmie zapłonęły kaganki, lampy i świece.
- Wiele widziałeś w życiu - powiedział złodziej - ale są w mieście miejsca, których próżno szukać na trakcie.
- Czego to nie ma na trakcie, a można spotkać w mieście? - zapytał łowca.
- Zamtuzów mój przyjacielu - odparł - zapraszam cię do jednego z nich. Moja dobra znajoma jest właścicielką tego przybytku. Kupuje ode mnie wiele rzeczy, które, że tak powiem bogowie mi zsyłają w przypływie swej wielkoduszności.
- Ależ ty łżesz - powiedział Kalif - jak pies.
- To, co, idziesz, czy nie?
- Pewnie! - odparł - to tak jakbyś zaproponował głodnemu strawę, a on by odpowiedział, że nie je na pusty żołądek.
Pozbierali swoje rzeczy. Kalif zapłacił karczmarzowi i wyszli.

Na zewnątrz było już ciemno. Bezchmurne niebo rozświetlone było tysiącami gwiazd. A ulice Midgary dziesiątkami latarń.
Ulice miasta świeciły pustkami. Patrole straży miejskiej kręciły się po ulicach bez wyraźnego celu.
Dom uciech cielesnych mieścił się w dzielnicy kupieckiej. Po zmroku tylko osoby z glejtem mogły wejść do tej dzielnicy.
Przy wejściu do dzielnicy zatrzymali ich strażnicy, sprawdzili glejt i puścili dalej. Po kilku jeszcze krokach dotarli pod bramkę. Ogrodzenie zrobione było z grubych, wysokich na 10 stóp, metalowych prętów splecionych ze sobą na wzór spirali, na szczycie spirala rozdzielała się na cztery osobne pręty wygięte w górę i zakończone szpikulcami, które skutecznie odstraszały nieproszonych gości. Za ogrodzeniem rósł wysoki misternie przystrzyżony żywopłot.
Przy furtce stał wysoki gruby pręt, na którym wisiał dzwonek.
Martin podszedł do furtki i pociągnął za łańcuszek. Po chwili, zaalarmowany brzmieniem dzwonka odźwierny, podszedł do furtki. Odźwierny był wielkim człowiekiem, wyższym od Kalifa o głowę. Ubrany był w czarną nabijaną ćwiekami kamizelkę i spodnie z ciemnego materiału. Ramiona miał wielkie jak konary dębu. Musiał być silny jak tur.
- Pan Martin ! - powiedział i otworzył furtkę - zapraszam do środka.
- Witaj Greg - odparł Martin - to jest mój przyjaciel, ręczę za niego.
- Oczywiście - powiedział i zamknął furtkę wielkim kluczem - proszę, proszę.
Dom przedstawiał się okazale. Był to dwupiętrowy budynek, bardziej przypominający dworek szlachecki niż zwykły dom kupiecki. Przed wejściem znajdowały się marmurowe schody i spadzisty daszek, podpierany przez dwie kolumny z białego marmuru. Okna były wysokie zakończone łukiem, każde okno miało okiennice dopasowane do wielkości i kształtu okna. Drzwi a raczej wrota były zrobione z malowanego na czarno drzewa z metalowymi okuciami i zawiasami o kształcie płomieni w kolorze srebrnym. W środku dom prezentował się jeszcze lepiej. Podłoga wyłożona była wielkimi marmurowymi kaflami, ciemnymi i jasnymi na przemian. Na wprost wejścia stały wielkie pięknie rzeźbione, drewniane schody prowadzące na galerię, która otaczała holl. Schody na wysokości półpiętra rozwidlały się na dwie strony i łączyły się z galerią po lewej i prawej stronie.
Nad schodami za balustradą galeryjki wisiał wielki obraz w złoconej ramie przedstawiający scenę polowania na lisy.
Weszli po schodach. Odźwierny został przy drzwiach.
- Przedstawię cię Sakii - powiedział Martin - to właścicielka tego przybytku.
Martin miał zamiar znowu coś powiedzieć, kiedy nagle usłyszeli krzyk kobiety.
- To z pokoju Sakii ! - krzyknął Martin i pobiegł w tamtą stronę. Kalif długo się nie zastanawiał i pobiegł za kompanem. Po chwili byli już pod drzwiami do gabinetu właścicielki. Wpadli oboje do środka i zobaczyli kobietę leżącą na podłodze i mężczyznę uciekającego w stronę okna. Kalif w mgnieniu oka wydobył nóż z pasa na piersi i rzucił w uciekającego. Mężczyzna zajęczał, wypuścił coś z ręki i wielkim rabanem wyskoczył przez okno.
- Kurwa mać! - zaklął łowca - nigdy nie chybiam.
Kalif podbiegł do okna i zobaczył jak na trawniku pojawia się owalny jaskrawy portal, oświetlający część ogrodu. Napastnik skoczył weń i zniknął. Potem portal ściemniał i rozpłynął się w powietrzu.
- Ona nie żyje - powiedział ściszonym głosem Martin.
Leżała niedaleko wielkiego biurka, na dywanie. Ubrana w biały szlafrok z kołnierzem z białych lisów. Miała podcięte gardło i kilka ran na całym ciele.
Drzwi wyleciały z hukiem z zawiasów, lądując niedaleko Kalifa, w futrynie stał Greg.
- Co się stało mojej pani? - zapytał Greg i złapał się za głowę.
- Zamordowali ją - powiedział cicho Martin.
Greg ze łzami w oczach podniósł ciało Sakii i wyniósł je z gabinetu.
Kalif podniósł z pod okna niewielką tubę ze skóry.
- Lepiej się stąd wynośmy - powiedział Kalif - zaraz tu będzie pełno strażników.
- Masz rację - odparł - ale nie frontowym wejściem. Znam tajne wyjście z gabinetu.
Martin podszedł do niewielkiej rzeźby, przedstawiającej nagą kobietę, stojącą na małym stoliku pod ścianą. Przekręcił główkę, usłyszeli ciche stuknięcie i za rzeźbą otworzyły się drzwi. Kalif zabrał świeczkę ze świecznika na biurku i zniknął w przejściu.

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz